Patrzę na datę i zastanawiam się... Jak!? Kiedy?! Demonem regularności nie jestem, ale postanawiam to zmienić. Proszę trzymać kciuki ;) No, to teraz czas się odnieść do tematu postu.
Włosów może nie zaniedbuje tak, jak tego bloga, ale mimo wszystko rzadko mam czas na takie dni specjalnie dla nich. Jako, że dzisiaj pierwszy raz od 2 tygodni mam wolny dzień, postanowiłam poświęcić go na leniuchowanie i właśnie dbanie o włosy.
Na pierwszy ogień poszła wcierka Seboradin Niger. Nie mogę się zmusić do używania jej regularnie, bo wbrew temu, co napisano na opakowaniu OKROPNIE przetłuszcza mi włosy. Dlatego właśnie nałożyłam ją na początku dnia, żeby się dobrze wchłonęła. Staram się ją wcierać wtedy, kiedy tylko mogę, bo gęstość moich włosów to aktualnie dno i wodorosty.
Na długość nałożyłam nierafinowany olej kokosowy. Kiedyś nie lubiłam oleju kokosowego, bo bezwiednie kupiłam rafinowany i po prostu nie robił nic. Ten natomiast ubóstwiam i nakładam wszędzie gdzie tylko mogę(oprócz talerza, bo mi szkoda :D). Po dokładnym wmasowaniu zawinęłam włosy w koczek i zostawiłam na ok 6 godzin.
Później przyszedł czas na nawilżanie. Wtarłam w skalp żel aloesowy firmy GorVita. Jako, że było to moje pierwsze użycie nie wiem jeszcze co o nim sądzę. Mogę powiedzieć na pewno, że od razu przy kontakcie ze skórą czuć ulgę, a to bardzo dobrze wróży. Myślę, że przygotuję na jego temat osobną recenzję. Po długości również przejechałam odrobiną żelu, a następnie nałożyłam maskę Kallos Chocolate w celu zemulgowania oleju, ale również nawilżenia i wygładzenia włosów. Uwielbiam tę maskę, choć zapach określiłabym bardziej jako chemiczno-kakaowy.
Po ok. 30 minutach zmyłam wszystko szamponem Seboradin do włosów suchych i zniszczonych. Moje może nie są jakoś przeraźliwie zniszczone, ale widziałam na blogu Blondhaircare, że super sprawdza się jako szampon na co dzień. To było moje pierwsze użycie, dlatego mogę powiedzieć tylko, że nie podoba mi się zapach i chyba nie będzie zbyt wydajny. Jednak włosy umył dobrze i nic nie swędzi(alleluja).
Następnie nałożyłam na dosłownie parę chwil odżywkę Garnier Fructis Gęste i Zachwycające i szczerze mówiąc moje włosy po niej właśnie takie są. Poza tym kocham ten zapach <3
Na sam koniec wtarłam w końce dosłownie odrobinkę serum Garnier Fructis Goodbye Damage.
I tak prezentuje się efekt końcowy(niestety zrobienie sobie samej zdjęcia w środku nocy trochę przerosło mnie i mój aparat, jutro dodam w świetle dziennym):
Włosy są sypkie, nawilżone, dociążone... A mam wrażenie, że na zdjęciu widać kompletnie na odwrót :( Ale uwierzcie, są w najlepszym stanie jaki mogłyby osiągnąć. Jestem bardzo zadowolona z tego zestawu. Boję się tylko, że zaraz się przetłuszczą od tego nadmiaru dobroci, ale w sumie, to już się przyzwyczaiłam, że zawsze po bogatej pielęgnacji moje włosy zaraz są do mycia.
Kiedyś uwielbiałam serię Niedziela dla włosów, dlatego mam końcoworocznie postanowienie, aby chociaż dla niej nie poddawać się tak szybko w blogowaniu. Dlatego trzymam kciuki sama za siebie, żeby znajdowała więcej czasu w życiu na rzeczy, które najbardziej mnie uszczęśliwiają.
Pozdrawiam,
Allison
Też uwielbiam robienie zdjęć po noc ;/ A co do pielęgnacji, to ja bardzo lubię ten szampon, dobrze, że zmienili mu butelkę, bo kiedyś była strasznie twarda. Włoski widać, że zadowolone :)
OdpowiedzUsuńNagorsze jest to, że chciałam zrobić zdjęcie rano, a tu dalej ciemno (o godzinie 10) :(
UsuńAle piękna długość;))
OdpowiedzUsuńmasz moją wymarzoną długość, piękne <3
OdpowiedzUsuń